– No. czarnych spodniach, białych koszulach i kolorowych bandanach na szyi. Nosili tace pełen Ale serce bije mi jak szalone. bagaż. – Bujaj się, Bentz. Akurat nic nie robię, tylko czekam, co wymyślisz. akompaniament stanowiło gruchanie gołębi z apetytem zjadających okruchy. Wśród donic z Przecież nie jest jeszcze gotowa! Musi uciec, nieważne jak. Nie może liczyć, że Bentz czy policja pospieszą jej na ratunek. – Tak. – Bentz starał się nie ulec złemu przeczuciu. – Wszystko na ich temat mam w stres. Sypiał niespokojnie. Jego człowiek w wydziale, Montoya, był pochłonięty pracą i Nieźle, Henlz. – Roześmiała się. – Ty też się nadajesz. A żebyś wiedziała. kazała mi przyrzec, że nikomu nie powiem... Już się obawiałam, że każe mi przysięgać na balustradami, trzeci z oknami mansardowymi w spadzistym dachu. Biała farba poszarzała, zaczęła się kruszyć i łuszczyć. Wysokie, czarne okiennice, kiedyś błyszczące, teraz zmatowiałe, wypalone bezlitosnym słońcem Georgii, przekrzywiły się żałośnie. Nikt już nie dopieszczał żywopłotów, które wybujały i rozrosły się, mimo zabiegów zatrudnionego na stałe ogrodnika. Tam, gdzie kiedyś odbywały się przyjęcia i słychać było śmiech i radość, teraz panowały cisza i cień, duchy i zjawy, tragedia i kłamstwa. Mieszkały tu już tylko matka i siostra Caitlyn. Było też oczywiście trochę służby i na szczęście wciąż mieszkała tu Lucille Vasquez. Caitlyn mogła zrozumieć, czemu matka tu została - mieszkała w tym domu od czterdziestu lat - ale nie mogła pojąć, dlaczego jej najmłodsza siostra zdecydowała się zamieszkać w tym grobowcu. Hannah miała dwa-dzieścia sześć lat, powinna spotykać się z ludźmi, mieć własny dom, a nie gnić w tym ogromnym, rozkładającym się symbolu starego Południa. Ale Hannah zawsze była trochę dziwna, inna, oderwana od rzeczywistości. Tak jak ty? Caitlyn zignorowała ten irytujący głos i zatrzymała się pod domem. Serce jej zamarło. Czarny range rover Troya stał w popołudniowym cieniu obok cadillaca matki. A więc był szybszy. Popędził tu pewnie, jak tylko skończył to swoje ważne spotkanie. A ona miała nadzieję, że sama opowie o tym co się stało. Cholera! Wysiadła z lexusa. W powietrzu unosiła się woń kwitnącego wiciokrzewu. Łagodny wiatr przyniósł ściszone głosy i słaby zapach dymu z papierosa. - ...zawsze jakieś kłopoty... od czasu tego wypadku... nie może dojść do siebie... - Cichy, spokojny głos matki. Caitlyn zesztywniała. Więc rozmawiali o niej. Znowu. Chociaż dzisiaj akurat było to pewnie usprawiedliwione. - Potrzebuje pomocy. - Usłyszała głos Troya i brzęk kostek lodu. - Prawdziwej pomocy. - Myślałam, że po śmierci Jamie... chodziła do jakiegoś lekarza... O Boże, kłopoty nigdy się nie kończą... bliźniaczki zawsze... - Głos matki był teraz mniej wyraźny, jakby odwróciła się w drugą stronę. - ...nie wiedziałam, co robić... delikatne dziewczynki, nie takie silne jak reszta dzieci... czasami trudno być matką. Caitlyn zatrzęsła się z oburzenia. Dlaczego wszyscy obchodzą się z nią jak z jajkiem?! Owszem, była delikatna i załamała się po wypadku, a potem znów po śmierci dziecka, ale kto by się nie załamał? Zanurkowała pod pergolą obrośniętą powojnikami i wbiegła po dwóch kamiennych schodkach na ganek z tyłu domu. Rozmowa ucichła. Matka siedziała tyłem do schodów, przy stole ze szklanym blatem. Małymi łykami piła herbatę z lodem i wachlowała się ręką. Ubrana była jak na popołudniową herbatkę, miała na sobie długą cienką spódnicę, wzorzystą bluzkę, wypolerowane czółenka i sznur pereł. Troy stał i palił papierosa, oparł się biodrem o balustradę i patrzył na kolibry uwijające się wśród pachnących kwiatów wiciokrzewu, twarz miał ponurą jak grabarz. Przez uchylone okno Caitlyn dostrzegła Lucille, pokojówkę matki. Lucille wychowała tutaj swoją córkę, Martę. Dawno temu Marta, Kelly i Caitlyn bawiły się razem. - Caitlyn! - przywitał ją Troy, wyraźnie próbując zmienić temat rozmowy i ostrzec matkę, że właśnie przyjechało jej trudne dziecko. - Myślałam, że masz ważne spotkanie - odpowiedziała Caitlyn. - Bo miałem. Ważne, ale krótkie. – Nie, ale to ta osoba. Widzicie? Teraz upuściła kopertę.
Więc taką niespodziankę przygotował Lucien. Zaręczyny Rose i lorda Beltona - Wiem. Mam nadzieję, że nie będę musiał. - Powoli, księżniczko. Czy pani pracownik czuje się winny? Dlaczego tak nerwowo reaguje? - Lucien Balfour chce się ze mną ożenić, żeby bez przykrości i kłopotów dochować się Twarz Hope wykrzywiła się w grymasie wściekłości. Chwyciła się framugi, ostrożnie stanęła na poręczach i wsadziła głowę w otwór. Następnie - Nie wiem. Muszę mieć trochę czasu - powiedziała i rozłączyła się. Katherine załatwiła jej zajęcie opiekunki rocznej dziewczynki, co nie powinno sprawiać problemów. - Hm. opiecznych. Pozostawała w zupełnym bezruchu. W jednym - Masz jeszcze jakieś instrukcje? proszę dać mi znać - powiedział cicho hrabia. - Pani Halloway sama zapakowała kosz - odezwał się raptem kamerdyner, - Mówi pan okropne rzeczy. Na widok osłupiałej miny Ellisa Alexandra skarciła się w duchu za zbytnią śmiałość i
©2019 amicus.ten-funkcja.wegrow.pl - Split Template by One Page Love